Studenckie Koło Naukowe Geologów „Silesian” pompatycznie zainaugurowało wiosnę.
W kwietniu 2015r. członkowie Koła odwiedzili jeden z najbardziej atrakcyjnych geologicznie regionów Polski – Dolny Śląsk. Głównym celem wyprawy była kopalnia miedzi „Polkowice-Sieroszowice”.
Podążając w kierunku doliny Kaczawy zatrzymaliśmy się przy czynnym kamieniołomie w Kostrzy, eksploatującym granity Masywu Granitoidowego Strzegom-Sobótka. Już chwilę po zboczeniu z autostrady obserwowaliśmy liczne odkrywki, a mijane szyldy oznajmiały, że obróbka skał to powszechna profesja w tym zakątku kraju. Profesja niełatwa, o czym przekonaliśmy się w odwiedzonej przez nas odkrywce. Granit w Kostrzy wydobywa Przedsiębiorstwo „Piramida”. Duże wrażenie wywarło na nas głębokie na 60 metrów wyrobisko. Dzięki uprzejmości firmy zaznajomiliśmy się nie tylko z techniką urabiania, ale także obróbki granitu. Oprócz typowych produktów górnictwa skalnego, takich jak kostka, płyty czy kruszywo „Piramida” oferuje m.in. fantazyjne elementy małej architektury, czego przykładem mogą być granitowe… krzesła.
Na kolejne zetknięcie z przemysłem musieliśmy poczekać do jutra. Współczesne pyły przemysłowe ustąpiły reliktom zamierzchłego wulkanizmu, niegdyś eksploatowanym, dziś niespiesznie „przejmowanym” przez wszędobylską florę.
Przemierzając dolnośląskie szlaki zachwycaliśmy się nie tylko walorami geologicznymi. Region ten obfituje w warte zobaczenia wytwory człowieka. Przejeżdżając przez Jawor wstąpiliśmy do ewangelickiego Kościoła Pokoju pw. Ducha Świętego. Licząca 350 lat (holocen :D) świątynia miała zostać wzniesiona z materiałów „niegodnych Domu Bożego”. Budulec może i jest niegodny, ale sama świątynia jest imponująca.
Za zachodnimi rogatkami Jawora rozpoczyna się Pogórze Kaczawskie. Pierwszym przystankiem była Czartowska Skała, zbudowana z mioceńskich zasadowych skał wylewnych, zastygłych w formie charakterystycznych słupów. Jest to stosunkowo wysokie wzniesienie (463 m n.p.m.), które jest doskonałym punktem widokowym. Wierzymy na słowo przewodnikomi opracowaniom, bo choć pod względem termicznym nie mogliśmy narzekać na aurę, to słaba przejrzystość powietrza nie pozwoliła w pełni zachwycić się anonsowaną panoramą Gór Kaczawskich i Karkonoszy. Musieliśmy się zadowolić widokiem niezbyt odległych punktów, jak np. kamieniołomu wapieni wojcieszowskich. Większej rozrywki dostarczyło poszukiwanie godnych uwagi fragmentów skał. Niektórym z nas udało wyłuskać skałę z dużymi kryształami oliwinu.
Następnie udaliśmy się nad sam brzeg Kaczawy, patronującej całemu Pogórzu. Nieco na południe od Złotoryi podziwialiśmy Organy Wielisławskie. Nie jest to kolejny zabytek sakralny,
a odsłonięcie permskich ryolitów na zboczu góry Wielisławki. Nazwa odsłonięcia wiąże się
z ciosem słupowym. Ciosem typowym dla skał zasadowych, tymczasem wielisławskie ryolity to skały kwaśne. Ściana jest rozległa, a jej wysokość empirycznie postanowiła sprawdzić część Koła żądna wrażeń taterniczych (na pobliskiej, początkowo niepozornej ścieżce, nie bezpośrednio na ścianie).
Po zejściu, w pozycji odbiegającej od wyprostowanej, z Wielisławki przemieściliśmy się do sąsiedniej wsi o nazwie Różana, gdzie penetrowaliśmy dwa odsłonięcia. Dojście do pierwszego z nich wymagało przetarcia zarośniętego i rdzewiejącego szlaku kolejowego. Nasz cel nie był miejscem wyposażonym w plansze informacyjne i infrastrukturę piknikową, do którego prowadzi szeroka, utwardzona droga. Własny rekonesans w trudnym terenie ma jednak swój niezaprzeczalny urok. Wysiłek szybko został wynagrodzony widokiem fioletowo-szarych skał o teksturze migdałowcowej – permskich melafirów. Każdy ochoczo rozłupywał je na mniejsze części, licząc na ciekawe okazy agatów.
Na drugim krańcu wsi znajduje się odsłonięcie sylurskich łupków graptolitowych. Miejsce nie jest ukryte w takiej gęstwinie jak punkt z melafirami. Oprócz łupków występują tam zwięzłe krzemionkowe lidyty. Ponadto można było „zarekwirować” młotkiem geologicznym kawałek żyły kwarcowej.
Dzień (a ściślej czas pracy kierowcy naszego autobusu) miał się ku końcowi. Pozostała tylko załadować się do wozu i podskakując na granicie o strukturze drobnokostkowej, spoczywającym na dolnośląskich drogach, dotrzeć do Polkowic. Tam zasnęliśmy, usypiani przez syreny i stukot kół pociągów krążących między poszczególnymi zakładami KGHMu.
Następnego dnia udaliśmy się do podpolkowickiego Kaźmierzowa, gdzie znajduje się szyb SW-1 Jan Wyżykowski, nazwany na cześć odkrywcy złóż miedzi na monoklinie przedsudeckiej. Na miejscu przykuła naszą uwagę niebywała czystość, wręcz sterylność, zakładu i jego najbliższego otoczenia. Odbyliśmy szkolenie bhp, co upoważniło nas do odbycia rutynowych dla górnika czynności: przebrania się, pobrania: lampy, aparatu ucieczkowego i niezbędnej wody mineralnej. Wreszcie można było podejść do bramki i odbić kartę gościa KGHMu. Niczym na stacji metra. Zamiast zatłoczonego pociągu czekała na nas przestronna klatka, a dystans równego kilometra pokonaliśmy w pionie, nie w poziomie.
W podszybiu oczekiwały na nas dwa land rovery. Transport osób w obszernym, podziemnym labiryncie odbywa wozami oponowymi. W szerokich i niskich wyrobiskach znajdują się te same znaki drogowe, co na powierzchni. Substytutem sygnalizacji świetlnej jest sygnalizacja akustyczna. Niesprawny klakson dyskwalifikuje pojazd z ruchu w kopalni. Około dwudziestominutowa podróż z prędkością 30 km/h nikomu się nie dłużyła, a część z nas nie dowierzała dojrzanym wskazaniom prędkościomierza. Długa wyprawa ciągnęła się przez prawie bezludne wyrobiska. W końcu dotarliśmy do – gorącego i wilgotnego – miejsca, gdzie wówczas odbywały się prace i można było spotkać górników. Mieliśmy możliwość zobaczenia pracującej wiertnicy, ładowania urobku i strefy zrobów.
W naturalnym miejscu występowania oglądaliśmy dolomity, piaskowce i główny powód całego zamieszania – łupek miedzionośny.
Po wyjeździe na powierzchnię zajrzeliśmy do działu geologicznego kopalni, gdzie swoją pracę przedstawił Główny Inżynier Geolog. Ciekawa opowieść zakończyła główną atrakcję wycieczki. W programie planowana była wizyta w Lubinie i spotkanie z zaprzyjaźnionym geologiem, dzięki któremu nasz bagażnik dociążył się kilkoma efektownymi okazami z kopalń monokliny przedsudeckiej. Gdzie jest wyeksponujemy? Sprawa jest otwarta.
W czasie wycieczki otwarty został także worek z pomysłami na dalszą działalność koła. Serdecznie zapraszamy wszystkich na kolejne wyprawy, w maju. Po wzbogaceniu zbiorów o skały magmowe czas na zbratanie się z podtarnogórskimi dolomitami.